piątek, 2 marca 2018

Moja historia...

Dziś podzielę się z Tobą czymś co niemal całkowicie zburzyło moje przekonania o przeszłości.

Wiem że w ostatnich postach pisałam, że odsuwam od siebie wszystko co negatywne i żyję szczęściem bo już dość się w życiu nacierpiałam, ale to do czego doszłam na chwilę wracając do tamtych wspomnień (już na chłodno bez emocji) dało mi świadomość tego, co działo się przez te wszystkie lata. Znalazłam odpowiedzi na pytania, które od pewnego czasu przewijają się przez mój umysł.. np:

Dlaczego mam to zaburzenie osobowości?

Dlaczego po dziś dzień nie nawiązałam z nikim przyjaźni?

Dlaczego w szkole miałam problemy z rówieśnikami?

Dlaczego nie mam pozytywnych wspomnień z dzieciństwa..?

To co odkryłam jest niesamowite i jestem ogromnie wdzięczna wszystkim tym, którzy przyczynili się do odkrycia mojej "tajemnicy". Na końcu podzielę się z Tobą artykułami i filmami które doprowadziły mnie do odpowiedzi na moje pytania.


Historia mojego dzieciństwa

Abyś lepiej zrozumiał/-a o co chodzi muszę cofnąć się w czasie o 20 lat i opowiedzieć Ci moją historię z dzieciństwa. Być może doszukasz się w niej jakichś podobieństw do Twojej historii.

Jako dziecko nie byłam szczęśliwa. Ciągle czułam głęboki przeszywający stres, który czasem powodował odczucie snu na jawie... Być może przez te negatywne emocje jakie mną targały w ciągu dnia, miałam problemy ze snem w ciągu nocy, a gdy udało mi się zasnąć budziłam się zlana potem przez koszmary senne.
Z natury byłam mało wymagająca i flegmatyczna (potrafiłam zasnąć podczas zabawy).
Czy miałam marzenia? Tak. Jedno. Marzyłam o tym aby umrzeć i urodzić się na nowo w innej rodzinie. Byłam bardzo pamiętliwa potrafiłam latami nosić w sobie pretensje do kogoś kto wyrządził mi krzywdę.

Wiele uraz miałam do mojego ojca, który był (i jest nadal) alkoholikiem. Często wszczynał awantury i czasem musiałam chować się przed nim razem z siostrami i matką w pokoju. Zamykałyśmy się na klucz czekając aż ojciec się uspokoi. Pamiętam jak kiedyś wziął siekierę i zaczął walić nią w drzwi a ja bałam się że nas zabije. Na szczęście był mocno pijany i nie miał na tyle siły aby je rozwalić.
Mimo tego jak bardzo tragicznie wyglądał mój domowy "azyl" ojciec nigdy mnie nie uderzył co było dla mnie pewnego rodzaju oznaką jego miłości.
Kiedy był trzeźwy - co było rzadkością - mógł się do mnie w ogóle nie odzywać. Nie odpowiadał też na moje pytania. Był nieobecny. Nie potrafię sobie przypomnieć odczuć jakie miałam za pierwszym razem gdy potraktował mnie jak powietrze. Wiem natomiast, że po czasie i ja przestałam próbować nawiązać z nim jakiekolwiek relacje. Był mi tak obojętny jak ja jemu.
Sytuacja się odwracała gdy był pijany. Zwierzał mi się wtedy ze swoich problemów, opowiadał też o swoim smutnym dzieciństwie. Wyglądało to jak zwierzenia alkoholika - po prostu. Miał problem i musiał się komuś wyżalić. To nic że miałam tylko 5 lat..
Kiedy musiałam tego wszystkiego słuchać czułam frustrację ale i też chęć pomocy. Byłam jednak zbyt mała i nie umiałam wymyślić jakiegoś sensownego rozwiązania problemów ojca poza tym nie miałam przestrzeni aby wyrazić to co czuję bo nikt mnie o zdanie nie pytał a ojciec gdy był pijany nawijał jak katarynka i przerwanie mu graniczyło z cudem.
Pamiętam też to że się bałam zatrucia gazem. Widziałam nieporadność mojego ojca gdy był tak bardzo pijany że ledwo stał na nogach. Bałam się że kiedyś niechcący odkręci gaz i się już nigdy nie obudzę. Często schodziłam na dół do kuchni tuż przed zaśnięciem aby sprawdzić czy nie jest odkręcony gaz. Dopiero wtedy mogłam iść spać.

Relacje z matką były bardziej stabilne. Matka o wszystko umiała się zatroszczyć. Dbała bym miała się w co ubrać i co zjeść. Nie mieliśmy wystarczająco pieniędzy i czasem brakowało nam na jedzenie ale mimo to mama nieraz piekła babkę albo zrobiła coś pysznego z zalegających resztek (w domu nic się nie marnowało). Moja matka długo była dla mnie autorytetem kobiety zaradnej. Potrafiła zrobić wszystko w domu. Była dla mnie złotą rączką.
Miała jednak jeden problem. Żyła w toksycznym związku z alkoholikiem.
Całe życie opowiadała mi o tym jak bardzo jest nieszczęśliwa z ojcem. Mówiła o tym ciągle. Powtarzała jak mantrę. Kiedy ojciec długo nie wracał z pracy opowiadała mi swoje historie co mogło się wydarzyć. Przeważnie mówiła o tym, że ojciec pije i gra na maszynach, albo że ma kochankę i dziecko na boku. Posądzała go też o narkotyki i lewe interesy.
Ja byłam dzieckiem bardzo wrażliwym na krzywdę nie tylko swoją ale i czyjąś. Chciałam jej pomóc bo czułam że tego ode mnie oczekuje (inaczej po co zwierzałaby mi się ze swoich problemów?). Nieraz szłam po pijanego tatę do pobliskiego baru i odprowadzałam go do domu bo sam nie był w stanie iść. Pierwszy raz odprowadzałam go w wieku 6 - 7 lat. Czułam głęboki wstyd, że ktoś mnie zauważy. Wstydziłam się że mam takiego ojca. Jednak w głębi serca bardzo mu współczułam. Widziałam, że ma wewnętrzny problem i dlatego nie może uporać się z nałogiem. Matka mu nie pomagała.

Z perspektywy czasu zauważyłam, że moje całe dzieciństwo było skupione na tym, żeby poukładać życie rodzicom. Wiedziałam, że jak oni będą szczęśliwi ze sobą to i ja kiedyś też będę szczęśliwa.
W końcu przebywałam z nimi większość czasu i nie sposób było zapomnieć o ich problemach. No może na moment zapominałam jak byłam w szkole...

SZKOŁA...
W szkole przez 6 lat podstawówki byłam kozłem ofiarnym. Byłam zamknięta w sobie, bo miałam na głowie problemy rodzinne. Rówieśnicy zauważyli ze jestem jakaś "inna" i nawet nie wiem jak ani kiedy dokładnie się to zaczęło. Zaczęli mnie poniżać. Wyżywali się na mnie psychicznie i fizycznie. Byłam bita, zwracali się do mnie słowami "dziwka", "szmata", pluli na mnie, śmiali się, wymyślali nowe przezwiska, robili zakłady kto mnie kopnie albo na mnie splunie. Dziewczyny były w porządku ale z chłopakami mam same przykre wspomnienia.

Często nie wytrzymując ciągłego poniżania zamykałam się w łazience i po prostu płakałam. Nie wiedziałam jak mam się przed tym bronić. Obrałam ucieczkę jako sposób. Na przerwach starałam się nie przebywać w klasie żeby tego nie słyszeć, ale gdy nauczyciel się spóźnił albo mieliśmy wolną lekcję nie mogłam przed tym uciec..


Do szkoły chodziłam pieszo i zajmowało mi to jakieś 15min. Ze szkoły szłam nieraz godzinę żeby się wypłakać i nie pokazywać rodzicom że mam jakiś problem. W końcu oni mieli dużo poważniejsze problemy, które miałam rozwiązać. Nie mogłam się przy nich rozkleić. Musiałam być silna żeby poukładać im życie. Czułam, że jestem im dłużna za to, że mam dach nad głową i nie chodzę głodna. Moja głęboka religijność podpowiadała mi że zostałam wybrana żeby im pomóc. To była misja.

Minęło 20 lat. Czy udało mi się poukładać życie moim rodzicom?

Niestety nie. Po dziś dzień sytuacja nie uległa zmianie. Ojciec nadal pije a matka wylewa mi swoje żale...

Dlaczego o tym pisze? Odkąd dowiedziałam się o swoim borderline byłam przekonana, że powodem mojego zaburzenia osobowości jest trauma jaką przeżyłam w szkole... Dziś wiem, że to zaburzenie było spowodowane , że moja matka również ma borderline.
Dlatego nie potrafiła odejść od ojca.
Dlatego tak emocjonalnie podchodziła do wielu błahych spraw (do dzisiaj pamiętam jaką mi zrobiła awanturę za to, że wypiłam jej herbatę).
Dlatego nieświadomie manipulowała mną wykorzystując mnie do zaspokojenia swoich potrzeb. Wykorzystywała mnie do tego, aby być bliżej ojca i nie liczyła się z tym co ja czułam.

Moja matka obrała strategię zrobienia z siebie ofiary i zrzucenia całej odpowiedzialności za swoje życie na innych (w tym na mnie). Z racji tego że sama zmagam się z borderline mogę podejrzewać przez jakie cierpienia mogła przechodzić moja matka. Zresztą nie muszę się domyślać bo o większości cierpień jakich doznała sama mi opowiedziała i znam jej historię na pamięć.
Skrzywdziła mnie tak bardzo a ja w swojej głowie ją usprawiedliwiałam bo miała w życiu ciężko, bo jest moją matką..

Ale wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze?
To że jak uświadomiłam sobie parę dni temu, że ona też ma borderline nie mogłam przestać o tym myśleć. Ta wiadomość bardzo mną wstrząsnęła i poczułam głęboką chęć pomocy mojej mamie w tym ciężkim dla niej życiu. Szukałam odpowiedzi na pytanie: Jak mogę jej pomóc? Czy nie jest już za późno na terapię? Pierwsze co przeszło mi przez myśl to pokazanie jej mojego bloga i opowiedzenie o tym kim jestem tak naprawdę, ale z tego zrezygnowałam bo obawiam się, że mogłaby to kiedyś wykorzystać przeciwko mnie.
Drugą rzeczą jaka mi przyszła do głowy było podarowanie jej płyty z audiobookiem Briana Tracy "Potęga pewności siebie" (przy okazji polecam sobie przesłuchać jest dostępny na yt) aby nakierować ją na samorozwój i przynajmniej raz nie rozmawiać przy kawie o jej problemach tylko o celach.

Miałam potrzebę niesienia jej pomocy.
Byłam zaskoczona, że przez te kilka dni moje cele zeszły na drugi plan. Była tylko mama i jej borderline. I gdyby nie oschły ton mojego męża a raczej realizm to pewnie do dziś bym się zastanawiała nad tym jak jej pomóc. Niby nic w tym złego ale ja byłam pochłonięta analizą problemu mojej matki do tego stopnia że spędzało mi to sen z powiek(!)
Zadałam sobie pytanie: co ze mną jest nie tak, że żyję życiem matki bardziej niż swoim?!...
Zostawiłam ten temat.
Zaczęłam znów bardziej myśleć o swoim rozwoju i autoterapii..(ten krok również musiałam sobie wytłumaczyć w głowie tym, że jak pomogę sobie to będę mogła bardziej pomóc jej, bo stanę się w tym doskonała i wtedy przedstawię jej swój pomysł na jej lepsze życie).
I do dziś nie widziałabym w tym nic dziwnego. Nic dziwnego w tym, że czuję dyskomfort w rozwiązywaniu najpierw moich problemów w momencie gdy podejrzewam, że matka też ma problem...
Teraz tak sobie myślę, że to było dla mnie niezdrowe. Mówiąc kolokwialnie chore.

Uświadomiłam sobie, że moje całe życie było dyktowane potrzebami moich rodziców.

Toksycznych rodziców.

Nie miałam czasu na rozwiązywanie moich problemów bo chciałam im pomóc, bo chciałam żyć w szczęśliwej, kochającej się rodzinie.
Moja podświadomość karmiona była sprzecznościami. Dawałam/chciałam dać rodzicom to czego oni nie potrafili mi dać. Nie potrafili bo również mieli ciężkie dzieciństwo i nie dostali tego co chcieli od swoich rodziców.

Pisząc "nie dostali tego co chcieli" absolutnie nie mam na myśli rzeczy materialnych (choć w sytuacji gdy brakowało jedzenia również można przyjąć te materialne). Chodzi mi tutaj o: miłość, wsparcie, szacunek, poczucie, że jest się kimś ważnym, kimś wartościowym.

To prawdziwy przełom w mojej terapii. Doszło do mnie, że moi rodzice nie potrafili mnie kochać tak jak tego potrzebowałam. Nie dostałam też od nich wystarczająco dużo wsparcia, szacunku oraz poczucia wartości.

Dlatego teraz mam to co mam...


To mocne słowa ale piszę je bez większych emocji. Już wcześniej na sesjach u psychologa wybaczyłam swoim rodzicom i rówieśnikom wszystko to co mi wyrządzili.

Dlatego dziś, kiedy już wiem co doprowadziło mnie do chwiejności emocjonalnej wiem że mogę też dojść do całkowitego wyeliminowania negatywnych doświadczeń. Pewność tą zbudowałam w sobie po obejrzeniu filmów Magdaleny Szpilki dostępnych na Youtube i zachęcam gorąco do obejrzenia tych materiałów (jeśli jeszcze nie wiedziałeś) bo są bardzo wartościowe.

Złota myśl na dziś:
"Możesz zmienić swoje życie i uzdrowić samego siebie"