wtorek, 2 lutego 2021

Moja 3 terapia ❤

Czas szybko mija. Wiele się dzieje w mojej głowie, która ciągle wszystko analizuje. Od ostatniego wpisu minął niemal rok. Co działo się ze mną w tym czasie? 

Zapisałam się na terapię z NFZ i po zaledwie 3 miesiącach dostałam się do świetnego terapeuty, który ma za sobą 20 lat doświadczenia w pracy (to więcej niż poprzedni terapeuci razem wzięci). Spotykam się z nim raz w tygodniu. Zawsze w środę i zawsze o godzinie 17. Źle toleruję zmiany czasu spotkań. Wpadam w panikę a mój chory umysł chce uciekać bo panicznie boi się porzucenia. Każda przerwa w terapii kończy się dla mnie kryzysem emocjonalnym. Ostatni kryzys miałam w grudniu przed świętami i był to jeden z dłuższych kryzysów jakie przeżyłam w ostatnich latach - trwał 5 dni. Przez cały ten czas byłam w ciągłym stanie apatii. Było to bardzo ciekawe doswiadczenie bo po tych 5 dniach zbliżał się czas ostatniej sesji w roku 2020 i nagle poczulam coś wiecej niz smutek a była to nadzieja i wdzięczność. Po tym doświadczeniu zaczęłam inaczej patrzeć na smutek, który wcześniej był obezwładniający. Dziś wiem, że wszystko ma swój czas i nic nie trwa wiecznie. A smutek tak silny był uzewnetrznieniem się traum jakie noszę w sobie od dziecka. Poczułam, że chcę to poczuć. Przestałam udawać, że jest dobrze. Poczułam tą bezradność małej dziewczynki. Poczułam, że dziś już mogę sobie pozwolić na okazanie głębokiego smutku i żalu bez wypierania tych emocji dając sama sobie przestrzeń, by wyszło to wreszcie ze mnie. Kiedyś jako mała dziewczynka nie mogłam okazywać tego co czułam bo nie było miejsca na moje emocje. Nie było przy mnie nikogo kto chciałby mnie wysluchać i pozwolić mi wypłakać tą obezwładniającą rozpacz. Tyle lat nosiłam w sobie te wszystkie emocje udając że jest wszystko jak należy. Teraz już nie chce udawać. Czuję że mogę uwolnić się od dławiących mnie uczuć, które zaciskały moje gardło, gdy próbowałam udawać szczęśliwą. To że odpuściłam kontrolę nad swoim smutkiem było dla mnie prawdziwym wybawieniem.


To już trzecia terapia... Myślę ze tym razem powiedzenie "do trzech razy sztuka" może okazać się prawdą i obecny terapeuta będzie tym, przy którym wyleczę swoje traumy. Mimo kryzysów zwiazanych z terapią bardzo lubię spotkania z moim terapeutą. Miałam tylko kilka sesji, z których chciałam uciec (z jednej sesji uciekłam 🙈) także nie ma źle ;)  Już zaczęliśmy pracować nad moją przeszłością a właściwie powinnam napisać dopiero bo zajęło mi to o wiele więcej czasu niż zakładałam na początku. Moje założenia co do czasu trwania terapii były podyktowane silną potrzebą natychmiastowej zmiany. Nie chciałam czekać długo na efekty bo miewałam myśli samobójcze, które mnie przerażały. Poza tym miewałam ataki furii po których dosyć często wchodziłam w stan dysocjacji.

Czym jest dysocjacja? 

Jest to taki stan, który pojawia się u mnie w wyniku silnego stresu lub poczucia winy. Zamykam się wtedy w sobie do tego stopnia, że przestaję czuć cokolwiek. Tkwię zawieszona gdzieś pomiedzy ciałem a umysłem. Moje ciało jakby martwe nie może się poruszyć a usta nie mogą nic powiedzieć. Ciało przestaje reagować na myśli dlatego nie jestem w stanie poczuć żadnej emocji.

Aby wyjść z tego stanu skupiam swoje myśli na tym co jest tu i teraz. Kiedy widzę co się dzieje zaczynam skupiać uwagę na tym co widzą moje oczy. Wymieniam w myślach 5 kolorów jakie są w zasięgu mojego wzroku. Potem biorę głęboki wdech i staram się przełknąć ślinę. Następnie skupiam swoją uwagę na dźwiękach, nazwając w myślach odgłosy jakie do mnie docierają a na koniec całą swoją energię kumuluję na swojej ręce, którą unoszę delikatnie i prowadzę do drugiej ręki by ją usczypnąć i poczuć że żyję naprawdę. Wtedy dochodzę do siebie i wraca do mnie enegria, która wywołuje we mnie emocje na nowo. Czasem jest to wdzięczność, czasem lęk a innym razem smutek. Czas trwania tego stanu trwa u mnie różnie od kilku minut do godziny.

Obecnie radzę sobie średnio ze stresem ale jestem dobrej myśli. Jutro terapia. Cieszę się na to spotkanie.

A jak Ty radzisz sobie ze stresem?

Pozwalasz sobie na odczuwanie smutku i apatii?

Jeśli tak jak ja miewasz stany odrealnienia w postaci dysocjacji to jestem ciekawa czy moja metoda skupiania się na 5ciu zmysłach pomoże również Tobie w powrocie do tu i teraz.


środa, 20 maja 2020

Druga terapia dobiegła końca...

Moja druga terapia dobiegła końca. Trwała całe 6miesiecy. Wydałam na nią 3.5 tysiąca, poświęcając przy tym 60 godzin życia (czas potrzebny na dojazdy + czas trwania sesji).
Terapia zakończyła się z tygodnia na tydzień bez przygotowań, podsumowań i bez pożegnania.. 

Zanim poszłam na pierwsze spotkanie na tzw konsultację wiedziałam, że terapia psychodynamiczna - inaczej niż inne nurty terapeutyczne - jest z reguły długoterminowa. Problem w tym, że niedojrzała dziecięca część mnie myślała wówczas w sposób magiczny o tym, że jako jedyna osoba osiągnę swój cel terapii owiele wcześniej. Początkowo myślałam o 4-6 miesiacach jednak im bliżej byłam tej ostatecznej daty miałam wrażenie, że jeszcze wiele jest do odkrycia w gabinecie. Dlatego pomyślałam że muszę dać sobie więcej czasu. Więcej czyli.. dodatkowy kwartał (maxymalnie). 

Jak się później okazało musiałam po pół roku przerwać terapię z powodu koronawirusowego kryzysu gospodarczego. Nie było nas stać na moją terapię. Terapeuta wiedząc o tym zaproponowal mi przerwę zamiast zakończenia spotkań. Uznał, że cele nie zostały jeszcze osiągnięte. Przyznałam mu rację i pomyślałam, że dobrze będzie się spotkać za jakieś 2 miesiące jak finanse mi na to pozwolą, by dokończyć zaczęte tematy. 
Zapytałam nieśmiało ile będzie trwała moja terapia, by wiedzieć na co się nastawiać. Mój terapeuta stwierdził, że na czas trwania terapii ma wpływ wiele czynników jednak w jego odczuciu przed nami jest jeszcze kilka lat spotkań. 

Kilka LAT! Kilka lat.. Kilka L A T.. Powtórzyłam to parę razy nie mogąc wyjść z szoku jakiego doznałam. Byłam przerażona. Kilka lat spotkań wiązało się z ogromną sumą pieniędzy, których nie byłam w stanie poświęcić na coś, co mogło się w ogóle nie udać. 
Obiecałam, że przemyślę powrót na terapię, jednak obecnie mam zbyt wiele wątpliwości i chce spróbować czegoś innego. 
Nie wiem na ile decyzja ta jest podyktowana głosem rozsądku a na ile związana jest z lękiem przed przywiązaniem.

Minęły już 2 miesiące od ostatniej sesji. Miałam parę kryzysów w tym czasie jednak nie były one większe od tych, które miewałam w czasie trwania terapii.

Po ostatnim większym załamaniu (jakiś miesiąc temu) zaczęłam ćwiczyć 3 razy w tygodniu. Tydzień później zaczęłam inaczej się odżywiać rezygnując z niemal wszystkich węglowodanów na rzecz tłuszczy. Dziś czuje się bardziej opanowana i bardziej obecna niż dawniej. 
Czy jest to zasługa nowej diety i ćwiczeń czy może półroczna terapia dała mi ten większy ład wewnętrzny? Pewnie wszystko się przyczyniło poniekąd do tego stanu, jednak nie mam pewności. Nie wiem. Nie wiem nawet czy mogę postrzegać obecny stan za coś trwałego. 
Ostatnio wiele się dzieje a ja często jestem jak ta chorągiewka na wietrze. Dlatego już myślę nad zapisaniem się na kolejną terapię (tym razem z NFZ) żeby w momentach kryzysu mieć jakieś wsparcie. Na terapię mogę czekać nawet i pół roku, więc myślę, że lepiej będzie się zapisać teraz na listę oczekujących niż czekać na moment, gdy będę w totalnym dołku (choć nie wykluczone jest to, że ten moment może w ogole nie nadejść). 

Jutro chce się umowic do lekarza po skierowanie na terapię. Trochę się stresuje bo to będzie rozmowa z psychiatrą, jednak myśle,  że jest to dobra decyzja. Liczę że kiedyś odzyskam wiarę w siebie i będę w stanie w pełni siebie akceptować by pokochać siebie czego również Tobie z całego serca życzę 💗


Złota myśl na dziś :
" Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana" 

piątek, 2 marca 2018

Moja historia...

Dziś podzielę się z Tobą czymś co niemal całkowicie zburzyło moje przekonania o przeszłości.

Wiem że w ostatnich postach pisałam, że odsuwam od siebie wszystko co negatywne i żyję szczęściem bo już dość się w życiu nacierpiałam, ale to do czego doszłam na chwilę wracając do tamtych wspomnień (już na chłodno bez emocji) dało mi świadomość tego, co działo się przez te wszystkie lata. Znalazłam odpowiedzi na pytania, które od pewnego czasu przewijają się przez mój umysł.. np:

Dlaczego mam to zaburzenie osobowości?

Dlaczego po dziś dzień nie nawiązałam z nikim przyjaźni?

Dlaczego w szkole miałam problemy z rówieśnikami?

Dlaczego nie mam pozytywnych wspomnień z dzieciństwa..?

To co odkryłam jest niesamowite i jestem ogromnie wdzięczna wszystkim tym, którzy przyczynili się do odkrycia mojej "tajemnicy". Na końcu podzielę się z Tobą artykułami i filmami które doprowadziły mnie do odpowiedzi na moje pytania.


Historia mojego dzieciństwa

Abyś lepiej zrozumiał/-a o co chodzi muszę cofnąć się w czasie o 20 lat i opowiedzieć Ci moją historię z dzieciństwa. Być może doszukasz się w niej jakichś podobieństw do Twojej historii.

Jako dziecko nie byłam szczęśliwa. Ciągle czułam głęboki przeszywający stres, który czasem powodował odczucie snu na jawie... Być może przez te negatywne emocje jakie mną targały w ciągu dnia, miałam problemy ze snem w ciągu nocy, a gdy udało mi się zasnąć budziłam się zlana potem przez koszmary senne.
Z natury byłam mało wymagająca i flegmatyczna (potrafiłam zasnąć podczas zabawy).
Czy miałam marzenia? Tak. Jedno. Marzyłam o tym aby umrzeć i urodzić się na nowo w innej rodzinie. Byłam bardzo pamiętliwa potrafiłam latami nosić w sobie pretensje do kogoś kto wyrządził mi krzywdę.

Wiele uraz miałam do mojego ojca, który był (i jest nadal) alkoholikiem. Często wszczynał awantury i czasem musiałam chować się przed nim razem z siostrami i matką w pokoju. Zamykałyśmy się na klucz czekając aż ojciec się uspokoi. Pamiętam jak kiedyś wziął siekierę i zaczął walić nią w drzwi a ja bałam się że nas zabije. Na szczęście był mocno pijany i nie miał na tyle siły aby je rozwalić.
Mimo tego jak bardzo tragicznie wyglądał mój domowy "azyl" ojciec nigdy mnie nie uderzył co było dla mnie pewnego rodzaju oznaką jego miłości.
Kiedy był trzeźwy - co było rzadkością - mógł się do mnie w ogóle nie odzywać. Nie odpowiadał też na moje pytania. Był nieobecny. Nie potrafię sobie przypomnieć odczuć jakie miałam za pierwszym razem gdy potraktował mnie jak powietrze. Wiem natomiast, że po czasie i ja przestałam próbować nawiązać z nim jakiekolwiek relacje. Był mi tak obojętny jak ja jemu.
Sytuacja się odwracała gdy był pijany. Zwierzał mi się wtedy ze swoich problemów, opowiadał też o swoim smutnym dzieciństwie. Wyglądało to jak zwierzenia alkoholika - po prostu. Miał problem i musiał się komuś wyżalić. To nic że miałam tylko 5 lat..
Kiedy musiałam tego wszystkiego słuchać czułam frustrację ale i też chęć pomocy. Byłam jednak zbyt mała i nie umiałam wymyślić jakiegoś sensownego rozwiązania problemów ojca poza tym nie miałam przestrzeni aby wyrazić to co czuję bo nikt mnie o zdanie nie pytał a ojciec gdy był pijany nawijał jak katarynka i przerwanie mu graniczyło z cudem.
Pamiętam też to że się bałam zatrucia gazem. Widziałam nieporadność mojego ojca gdy był tak bardzo pijany że ledwo stał na nogach. Bałam się że kiedyś niechcący odkręci gaz i się już nigdy nie obudzę. Często schodziłam na dół do kuchni tuż przed zaśnięciem aby sprawdzić czy nie jest odkręcony gaz. Dopiero wtedy mogłam iść spać.

Relacje z matką były bardziej stabilne. Matka o wszystko umiała się zatroszczyć. Dbała bym miała się w co ubrać i co zjeść. Nie mieliśmy wystarczająco pieniędzy i czasem brakowało nam na jedzenie ale mimo to mama nieraz piekła babkę albo zrobiła coś pysznego z zalegających resztek (w domu nic się nie marnowało). Moja matka długo była dla mnie autorytetem kobiety zaradnej. Potrafiła zrobić wszystko w domu. Była dla mnie złotą rączką.
Miała jednak jeden problem. Żyła w toksycznym związku z alkoholikiem.
Całe życie opowiadała mi o tym jak bardzo jest nieszczęśliwa z ojcem. Mówiła o tym ciągle. Powtarzała jak mantrę. Kiedy ojciec długo nie wracał z pracy opowiadała mi swoje historie co mogło się wydarzyć. Przeważnie mówiła o tym, że ojciec pije i gra na maszynach, albo że ma kochankę i dziecko na boku. Posądzała go też o narkotyki i lewe interesy.
Ja byłam dzieckiem bardzo wrażliwym na krzywdę nie tylko swoją ale i czyjąś. Chciałam jej pomóc bo czułam że tego ode mnie oczekuje (inaczej po co zwierzałaby mi się ze swoich problemów?). Nieraz szłam po pijanego tatę do pobliskiego baru i odprowadzałam go do domu bo sam nie był w stanie iść. Pierwszy raz odprowadzałam go w wieku 6 - 7 lat. Czułam głęboki wstyd, że ktoś mnie zauważy. Wstydziłam się że mam takiego ojca. Jednak w głębi serca bardzo mu współczułam. Widziałam, że ma wewnętrzny problem i dlatego nie może uporać się z nałogiem. Matka mu nie pomagała.

Z perspektywy czasu zauważyłam, że moje całe dzieciństwo było skupione na tym, żeby poukładać życie rodzicom. Wiedziałam, że jak oni będą szczęśliwi ze sobą to i ja kiedyś też będę szczęśliwa.
W końcu przebywałam z nimi większość czasu i nie sposób było zapomnieć o ich problemach. No może na moment zapominałam jak byłam w szkole...

SZKOŁA...
W szkole przez 6 lat podstawówki byłam kozłem ofiarnym. Byłam zamknięta w sobie, bo miałam na głowie problemy rodzinne. Rówieśnicy zauważyli ze jestem jakaś "inna" i nawet nie wiem jak ani kiedy dokładnie się to zaczęło. Zaczęli mnie poniżać. Wyżywali się na mnie psychicznie i fizycznie. Byłam bita, zwracali się do mnie słowami "dziwka", "szmata", pluli na mnie, śmiali się, wymyślali nowe przezwiska, robili zakłady kto mnie kopnie albo na mnie splunie. Dziewczyny były w porządku ale z chłopakami mam same przykre wspomnienia.

Często nie wytrzymując ciągłego poniżania zamykałam się w łazience i po prostu płakałam. Nie wiedziałam jak mam się przed tym bronić. Obrałam ucieczkę jako sposób. Na przerwach starałam się nie przebywać w klasie żeby tego nie słyszeć, ale gdy nauczyciel się spóźnił albo mieliśmy wolną lekcję nie mogłam przed tym uciec..


Do szkoły chodziłam pieszo i zajmowało mi to jakieś 15min. Ze szkoły szłam nieraz godzinę żeby się wypłakać i nie pokazywać rodzicom że mam jakiś problem. W końcu oni mieli dużo poważniejsze problemy, które miałam rozwiązać. Nie mogłam się przy nich rozkleić. Musiałam być silna żeby poukładać im życie. Czułam, że jestem im dłużna za to, że mam dach nad głową i nie chodzę głodna. Moja głęboka religijność podpowiadała mi że zostałam wybrana żeby im pomóc. To była misja.

Minęło 20 lat. Czy udało mi się poukładać życie moim rodzicom?

Niestety nie. Po dziś dzień sytuacja nie uległa zmianie. Ojciec nadal pije a matka wylewa mi swoje żale...

Dlaczego o tym pisze? Odkąd dowiedziałam się o swoim borderline byłam przekonana, że powodem mojego zaburzenia osobowości jest trauma jaką przeżyłam w szkole... Dziś wiem, że to zaburzenie było spowodowane , że moja matka również ma borderline.
Dlatego nie potrafiła odejść od ojca.
Dlatego tak emocjonalnie podchodziła do wielu błahych spraw (do dzisiaj pamiętam jaką mi zrobiła awanturę za to, że wypiłam jej herbatę).
Dlatego nieświadomie manipulowała mną wykorzystując mnie do zaspokojenia swoich potrzeb. Wykorzystywała mnie do tego, aby być bliżej ojca i nie liczyła się z tym co ja czułam.

Moja matka obrała strategię zrobienia z siebie ofiary i zrzucenia całej odpowiedzialności za swoje życie na innych (w tym na mnie). Z racji tego że sama zmagam się z borderline mogę podejrzewać przez jakie cierpienia mogła przechodzić moja matka. Zresztą nie muszę się domyślać bo o większości cierpień jakich doznała sama mi opowiedziała i znam jej historię na pamięć.
Skrzywdziła mnie tak bardzo a ja w swojej głowie ją usprawiedliwiałam bo miała w życiu ciężko, bo jest moją matką..

Ale wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze?
To że jak uświadomiłam sobie parę dni temu, że ona też ma borderline nie mogłam przestać o tym myśleć. Ta wiadomość bardzo mną wstrząsnęła i poczułam głęboką chęć pomocy mojej mamie w tym ciężkim dla niej życiu. Szukałam odpowiedzi na pytanie: Jak mogę jej pomóc? Czy nie jest już za późno na terapię? Pierwsze co przeszło mi przez myśl to pokazanie jej mojego bloga i opowiedzenie o tym kim jestem tak naprawdę, ale z tego zrezygnowałam bo obawiam się, że mogłaby to kiedyś wykorzystać przeciwko mnie.
Drugą rzeczą jaka mi przyszła do głowy było podarowanie jej płyty z audiobookiem Briana Tracy "Potęga pewności siebie" (przy okazji polecam sobie przesłuchać jest dostępny na yt) aby nakierować ją na samorozwój i przynajmniej raz nie rozmawiać przy kawie o jej problemach tylko o celach.

Miałam potrzebę niesienia jej pomocy.
Byłam zaskoczona, że przez te kilka dni moje cele zeszły na drugi plan. Była tylko mama i jej borderline. I gdyby nie oschły ton mojego męża a raczej realizm to pewnie do dziś bym się zastanawiała nad tym jak jej pomóc. Niby nic w tym złego ale ja byłam pochłonięta analizą problemu mojej matki do tego stopnia że spędzało mi to sen z powiek(!)
Zadałam sobie pytanie: co ze mną jest nie tak, że żyję życiem matki bardziej niż swoim?!...
Zostawiłam ten temat.
Zaczęłam znów bardziej myśleć o swoim rozwoju i autoterapii..(ten krok również musiałam sobie wytłumaczyć w głowie tym, że jak pomogę sobie to będę mogła bardziej pomóc jej, bo stanę się w tym doskonała i wtedy przedstawię jej swój pomysł na jej lepsze życie).
I do dziś nie widziałabym w tym nic dziwnego. Nic dziwnego w tym, że czuję dyskomfort w rozwiązywaniu najpierw moich problemów w momencie gdy podejrzewam, że matka też ma problem...
Teraz tak sobie myślę, że to było dla mnie niezdrowe. Mówiąc kolokwialnie chore.

Uświadomiłam sobie, że moje całe życie było dyktowane potrzebami moich rodziców.

Toksycznych rodziców.

Nie miałam czasu na rozwiązywanie moich problemów bo chciałam im pomóc, bo chciałam żyć w szczęśliwej, kochającej się rodzinie.
Moja podświadomość karmiona była sprzecznościami. Dawałam/chciałam dać rodzicom to czego oni nie potrafili mi dać. Nie potrafili bo również mieli ciężkie dzieciństwo i nie dostali tego co chcieli od swoich rodziców.

Pisząc "nie dostali tego co chcieli" absolutnie nie mam na myśli rzeczy materialnych (choć w sytuacji gdy brakowało jedzenia również można przyjąć te materialne). Chodzi mi tutaj o: miłość, wsparcie, szacunek, poczucie, że jest się kimś ważnym, kimś wartościowym.

To prawdziwy przełom w mojej terapii. Doszło do mnie, że moi rodzice nie potrafili mnie kochać tak jak tego potrzebowałam. Nie dostałam też od nich wystarczająco dużo wsparcia, szacunku oraz poczucia wartości.

Dlatego teraz mam to co mam...


To mocne słowa ale piszę je bez większych emocji. Już wcześniej na sesjach u psychologa wybaczyłam swoim rodzicom i rówieśnikom wszystko to co mi wyrządzili.

Dlatego dziś, kiedy już wiem co doprowadziło mnie do chwiejności emocjonalnej wiem że mogę też dojść do całkowitego wyeliminowania negatywnych doświadczeń. Pewność tą zbudowałam w sobie po obejrzeniu filmów Magdaleny Szpilki dostępnych na Youtube i zachęcam gorąco do obejrzenia tych materiałów (jeśli jeszcze nie wiedziałeś) bo są bardzo wartościowe.

Złota myśl na dziś:
"Możesz zmienić swoje życie i uzdrowić samego siebie"


czwartek, 26 października 2017

Twoje życie stanie się lepsze, kiedy Ty staniesz się lepszy.


W poprzednim poście pisałam o tym, że warto pokochać w sobie to czego się nie da zmienić. Ja tak zrobiłam i dzięki temu moje życie całkowicie się zmieniło. Oczywiście nie mogę pominąć tu faktu, że kilka lat temu odbyłam psychoterapię i do niej zachęcam każdą osobę podejrzewającą u siebie zaburzenie emocjonalne. Od terapii należy zacząć a dalej można posiłkować się tym co tutaj publikuję.



Często porównuję siebie z osobą, którą kiedyś byłam i nie mogę wyjść z podziwu swoich osiągnięć. Wiem jak to brzmi.. dość narcystycznie.. ale taki jest mój obraz siebie w chwili obecnej i nic na to nie poradzę - nic nie zamierzam zmieniać w tej kwestii.
Wolę siebie z atakami euforii niż z atakami gniewu i depresji. To jest mój świadomy wybór.

Przez ostatnie lata pracy nas sobą przyświecało mi (i przyświeca nadal) motto:
"Twoje życie stanie się lepsze, kiedy Ty staniesz się lepszy". Często to sobie powtarzałam i wzięłam sobie do serca. Dziś wiem, na własnym przykładzie, jaka głębia ukryta została w tym jednym prostym zdaniu.

Jeśli zaczniesz poświęcać swój czas na stawanie się coraz lepszą osobą; jeśli stać Cię będzie na powiedzenie sobie samemu słów takich jak: "dam radę", "jestem silna/-y", "kocham siebie i swoje życie"; jeśli co dzień rano zamiast narzekać podziękujesz za to co masz i z uśmiechem na twarzy zaczniesz nowy dzień to dużo łatwiej będzie Ci opanować swoje emocje.



A co jeśli się poddasz..?? Co jeśli wróci depresja, ataki gniewu i autoagresja..??

Jeśli się poddasz i po pewnym czasie przestaniesz czuć wdzięczność, nie powiesz też do siebie żadnego budującego zdania tylko zamiast tych rzeczy wpakujesz się w jeszcze większe bagno - wyluzuj. Daj sobie czas i zacznij od nowa. Trzeba pamiętać że jest to proces. Może zająć miesiąc, dwa, a może zająć całe długie lata. Nie zrażaj się tym, że efekt nie będzie widoczny od razu. Ciesz się z małych postępów i za nie dziękuj każdego dnia.

Jeśli masz silną depresje i ciężko wstać Ci z łóżka a mimo to wstajesz i próbujesz "normalnie" funkcjonować - to świetnie. Oby tak dalej! Podziękuj dziś sobie bo na to zasługujesz. Bo walczysz i się nie poddajesz. Bo w głębi serca chcesz żyć. Chcesz się cieszyć. Chcesz kochać i być kochanym. Chcesz coś w życiu osiągnąć. Chcesz zapełnić tą niewyobrażalną pustkę czymś ważnym, czymś dobrym.

Próbuj każdego dnia stawiać sobie budujący cel i ciesz się z każdego małego kroku w jego stronę. To powinno dodać Ci siły. Rób tak codziennie aż stanie się to Twoim nawykiem. Pamiętaj, że to TY jesteś Panem/Panią swego losu! Wszystko zależy od Ciebie. Jeśli się nie uda - nie obwiniaj się. Nie musisz od razu umieć wszystkiego. Ja też stanęłam na nogi dopiero po kilku latach ciężkiej, mozolnej pracy nad sobą. Nie było łatwo. Nieraz upadałam nie mając siły by wstać i dalej walczyć. Rozumiem że to nie jest łatwe. Ale skoro ja dałam radę to Ty też sobie poradzisz!

***

Żeby bardziej przekonać Cię, że warto pozwól, że napiszę co się u mnie zmieniło odkąd myślę pozytywnie.

Kiedyś widziałam same ciemne strony swojego JA...
...a dziś widzę same jasne!

Kiedyś tak bardzo byłam zmęczona życiem...
...a dziś jestem pełna motywacji do działania!

Kiedyś żyłam w ciągłym stresie, bałam się własnego cienia...
... dziś jestem zrelaksowana, zmotywowana i odważna.

Kiedyś miałam niestabilny obraz siebie który zmieniał się jak pogoda (dosłownie i  w przenośni)..
...a dziś twardo stąpam po ziemi, wiem ile w życiu osiągnęłam, mam wielkie cele do których dążę i które mnie co dzień inspirują do bycia jeszcze lepszą osobą.

Co mnie martwi? ... to że nie we wszystkim jestem idealna...

Kiedyś takie zmartwienie mogło spowodować u mnie depresję...
...a dzisiaj powoduje chwilę zadumy po czym szybko przypominam sobie o tym jak daleko już zaszłam w innych dziedzinach swojego życia.

Osoby z borderline ciągle żyją w skrajnościach. Warto więc zadbać by były to bardziej skrajności budujące niż destrukcyjne.

Odpowiedz sobie na pytanie: Co ma wpływ na mój dobry nastrój? A potem podążaj za tym (o ile nie są to szkodliwe substancje ani też seks z przypadkową osobą czy inne tego typu rzeczy).
Dla ułatwienia napiszę Ci poniżej co ja odpowiedziałam na to pytanie. Może Cię to zainspiruje.

Na mój dobry nastrój wpływ mają niewątpliwie osoby jakimi się otaczam. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że charakter człowieka jest wypadkową 5-ciu osób z którymi najczęściej przebywa. Ja cenię sobie obecność męża oraz rocznego syna - inni ludzie mogliby dla mnie nie istnieć. Oczywiście nie powiem tego głośno żeby nikogo nie urazić, ale tak właśnie czuję.
Nie chodzi mi tutaj o problemy z komunikacją bo obecnie nie mam problemów z tym żeby z kimkolwiek porozmawiać, często nawet sama zagaduję do sąsiadki zza płotu. Chodzi mi raczej o strefę komfortu. Moja strefa komfortu to dom z najbliższą rodziną (mąż i syn) oraz ciekawa książka w wolnej chwili. Jeśli nie mam wolnej chwili słucham podcastów z aplikacji w telefonie. Podcasty to świetny wynalazek dla matek bo można robić kilka rzeczy naraz :) Ten kto ma roczne dziecko ten wie ile energii wymaga opieka nad nim. Mój syn od tygodnia uczy się chodzić samodzielnie i jest go wszędzie pełno. Podcasty dają mi świetną energię na cały dzień. Mogę się przy nich wyluzować i przemyśleć ważne tematy które siedzą mi ciągle gdzieś z tyłu głowy jednocześnie nie zaniedbując przy tym obowiązków rodzicielskich. Słucham ich przeważnie w czasie przygotowywania posiłków, kiedy sprzątam albo gdy idę na spacer.

Jeśli chodzi o rzeczy których NIE ROBIĘ żeby mieć dobry nastrój to wymienię dwie:
Telewizja. Telewizji nie oglądam wcale (w styczniu będę obchodzić swoją pierwszą rocznicę funkcjonowania bez TV :D ) i jest mi z tym bardzo dobrze. Zamiast tego słucham radia. Włączam radio dla przyjemności słuchania muzyki. Słucham ok 2 godzin dziennie z przerwami, bo gdy słyszę wiadomości wyciszam je a po 10min pogłaśniam jak jest już po wszystkim. Nie otaczam się informacjami ani ludźmi z problemami. Jeśli sytuacja mnie zmusi i muszę kogoś takiego słuchać np. wczoraj mojej siostry - to szybko ripostuję, zmieniając temat na coś "weselszego".

Mąż twierdzi że uciekam od negatywnych emocji a dosłownie powiedział "Unikasz ich jak ognia" i może ma w tym trochę racji, ale ja nie widzę w tym nic złego. Chcę być szczęśliwa. Zasługuję na to. Całe życie się martwiłam i męczyłam sama ze sobą. Chce z tym skończyć i cieszyć się każdą chwilą żeby nadrobić swój stracony czas. Swoje dzieciństwo pełne bólu i cierpienia, wstydu, frustracji, braku akceptacji i poczucia winy...
Dziś jestem dorosłą osobą i mogę to zrobić! Mogę czuć się zawsze dobrze sama ze sobą i w towarzystwie innych. Chcę się rozwijać i cieszyć życiem - nie mam czasu na zmartwienia. Mam zbyt wiele do zrobienia.

***

Chodzi o to by tworzyć nowe wzorce zachowań. Jesteś obecnie być może przyzwyczajony do ciągłego użalania się nad samym sobą i do roli ofiary albo jesteś agresywny w stosunku do innych co złudnie dyktuje Ci podświadomość abyś poczuł się lepiej. W ten sposób lepiej się nie poczujesz a tylko pogłębisz się w negatywnych uczuciach.
Chcę żebyś wiedział że to może się zmienić. Tylko najpierw musisz chcieć się zmienić. Od chęci zmiany wszystko się zaczyna. Potem może być nieraz ciężko bo to długotrwały proces który wymaga czasu, cierpliwości, odwagi, ciągłej pracy nad sobą oraz wiedzy na swój temat. 

Nie jest to łatwy proces ale obiecuję Ci że się opłaca.

Złota myśl na dziś:
"To, że człowiek może się zmienić... i panować nad swoim losem, jest konkluzją każdego umysłu, szeroko otwartego na potęgę słusznej myśli".

Christian d Larson


Dziękuję, że przeczytałaś/-eś tego posta do końca. Mam nadzieję, że dał Ci siłę w walce o lepsze dziś. Jeśli masz ochotę daj znać w komentarzu jak Ci idą postępy. Trzymam kciuki za każdy Twój krok naprzód. Walcz bo warto!
Pozdrawiam.



wtorek, 24 października 2017


Wielki powrót !

Już dawno tutaj nie zaglądałam a to dlatego, że w moim życiu pojawiły się pewne zmiany przez które zmieniłam swoje priorytety. Zmiany, które mam na myśli to: przeprowadzka oraz... 
...powiększenie rodziny :) 

Zanim opowiem co nieco z mojej niedalekiej przeszłości chcę się z Tobą podzielić tym, że planuję wrócić do regularnego pisania postów. Decyzję tę podjęłam całkiem przypadkowo przeglądając pewnego luźnego wieczoru - może z jakiś tydzień temu - moje zapiski motywacyjne i wszystkie cele na rok 2016, które zapisywałam starannie w specjalnym kalendarzu (kalendarz był naprawdę wyjątkowy szkoda, że przestali go produkować..;/ nosił nazwę " Kalendarz Prawa Przyciągania" ).



Odkryłam eurekę!


Od ostatniego wpisu minęło sporo czasu a moje życie uległo całkowitej metamorfozie. Myślę, że po drodze doszłam do takich informacji, które są w stanie pomóc osobom cierpiącym na to zaburzenie osobowości. 
Pozwalam sobie tak myśleć bo sama przez to wszystko przechodziłam jakiś czas temu a teraz czuję się wolna (jak nigdy wcześniej!) od burzy emocjonalnej jaką kiedyś musiałam znosić każdego dnia. Dziś "ataki" gniewu pojawiają się bardzo sporadycznie i gdybym miała określić jak często powiedziałabym, że może jest to raz na kwartał. Jestem bardzo dumna z tego, że doszłam do tego etapu w swoim życiu, i że się nie poddałam kiedy było trudno i niekomfortowo żyć samej z sobą. Z ręką na sercu napiszę, że w tym momencie jestem najszczęśliwszą osobą na świecie (chociaż w totka nie wygrałam :D ) I całkiem niedawno zaczęłam na nowo czytać o borderline - może z jakiś tydzień temu wyczytałam gdzieś w necie (jak znajdę tę stronę to wkleję tutaj), że zrobiono badania na osobach: z borderline, "zdrowych" oraz u osób z depresją. Badania te obejmowały obraz mózgu u tych trzech grup ludzi. Okazało się, że osoby z borderline odróżnia od innych badanych to że ich mózg większą powierzchnią odbiera emocje (nie wiem jak inaczej mam to napisać ale myślę że się zorientujesz o co chodzi). Zatem jeśli wszystkie emocje odczuwamy silniej niż inni to dobrze byłoby to wykorzystać na naszą korzyść!


Myśli stają się rzeczami.
Każda myśl rodzi jakieś zachowanie czy emocję. Jeśli więc ciągle żyjesz negatywnymi sytuacjami i odtwarzasz je w swej głowie nie poczujesz się dobrze i prawdopodobnie w krótkim czasie nadejdzie "atak". 
U mnie atak oznaczał dwie opcje które pokrótce opiszę dla lepszego zrozumienia. A więc było to
albo:
  • depresja/ myśli samobójcze - ktoś Cię zranił (często nawet samym spojrzeniem) a Ty zamykasz się w sobie i zastanawiasz się czy jesteś potrzebny temu światu?! Czy może lepiej gdyby Cię na nim nie było..?! 
    U mnie wyglądało to tak że najpierw pojawiała się uporczywa, natrętna myśl która była ciągle przy mnie i jeśli nie zrodził się z tego dziki atak gniewu to zrodziła się totalna pustka nie do opisania w której pojawiały się myśli o samobójstwie. Ten atak trwał od kilku godzin do kilku tygodni. Często czas ataku depresji był "urozmaicany" atakami gniewu. W czasie silnego gniewu też mogła wystąpić myśl samobójcza ale nie utrzymywała się dłużej niż kilka minut. Zazwyczaj mijała jeszcze przed ustąpieniem ataku. Dodatkiem do depresji były kłopoty z dobowym rytmem snu, zaburzenia łaknienia oraz silny pociąg do różnego rodzaju używek.
albo:
  •  atak gniewu - silne uczucie gniewu na siebie i na cały świat trwające zazwyczaj od kilku minut minut do godziny. Gdy rozpoznasz atak gniewu u siebie postaraj się iść do łazienki po drodze z nikim nie rozmawiając - żeby niepotrzebnie się nie kłócić ;)
    następnie zamknij za sobą drzwi najlepiej na klucz, włącz depilator i...
    ..wydepiluj sobie nogi, pachy czy co tam chcesz :D

    Czytaj dalej bo to naprawdę działa!

    W czasie ataku gniewu mam tak, że najchętniej rzucałabym wszystkim o ściany, chwilę potem pojawia się silna potrzeba okaleczenia własnego ciała. Chodzi o to by bolało. Mam wtedy silną ochotę bić: głową, pięścią lub całym swoim ciałem o ścianę (są to pragnienia które są w moim umyśle tylko i wyłącznie w chwili ataku - na co dzień się z nimi nie utożsamiam). 
    Gdy atak pojawił się u mnie ostatnim razem jakieś dwa trzy miesiące miesiące temu (z bardzo błahego powodu ale dla mnie ważnego) weszłam szybko do łazienki, wzięłam ręcznik do ręki i zaczęłam nim uderzać o ścianę, potem rzuciłam go w kąt i nerwowo zaciskałam pięści (1 zacisk co sekundę). Rozejrzałam się dokoła, wzięłam do ręki depilator i zdepilowałam sobie..wąsa (nie lubię tego robić ale raz na dwa miesiące trzeba :P ) o dziwo bardzo mnie to uspokoiło a przy okazji wykonałam nielubianą czynność z ogromną ... przyjemnością (w czasie ataku próg bólowy jest dużo wyższy). Gniew minął tak szybko jak przyszedł a ja uśmiechnęłam się do lustra i powiedziałam do siebie
    "JESTEM SILNĄ KOBIETĄ". 
***
Takim oto sposobem upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu. Przy okazji zauważ że moja historia mogłaby nadawać się do jakiejś komedii ale na pewno nie do dramatu czy kryminału. Tobie też to radzę. Pokochaj w sobie to czego nie możesz zmienić, bo gdy tak się stanie Twoja rzeczywistość będzie zupełnie inna.
Mówiąc prościej - wszystko się zmieni! :P
Zmiany przerosną Twoje najśmielsze oczekiwania.
Będziesz nową osobą. 




Złota myśl na dziś:

"Czyste są te wszystkie emocje, które obejmują całego Ciebie i dźwigają w górę. Nieczyste są te, które ogarniają tylko jedną część Twojej duszy i w ten sposób Cię zniekształcają."

Rainer Maria Rilke




Jeśli masz ochotę podzielić się swoimi metodami na ataki to zapisz je w komentarzu.
Pozdrawiam i dziękuję że przeczytałaś/-eś to do końca :)



piątek, 19 lutego 2016

Wiara, nadzieja i miłość...

Średnio raz na kwartał wpadam na genialny pomysł zrobienia czegoś nowego w swoim życiu. Czegoś co pozwoli mi odkryć moje życiowe przeznaczenie. Te ciągłe poszukiwania są dla mnie odskocznią od "zwykłego" życia. Czuję potrzebę ciągłych zmian, ponieważ boję się być przeciętną osobą. Próbuję znaleźć coś co da mi przede wszystkim satysfakcję z życia. Staram się odnaleźć swoje przeznaczenie. Zdarza się, że popadam w skrajności. Być może jest to spowodowane tym, że brałam kiedyś narkotyki. W 2011 pierwszy raz skosztowałam tzw trawki, dokładnie rok później zaczęła się moja przygoda z twardymi narkotykami. Trwało to w sumie 3 lata. Na szczęście podjęłam pracę nad sobą i dzięki psychoterapii odeszłam od nałogu.
W międzyczasie zmieniłam również poglądy religijne chociaż byłam prawdziwą fanatyczką kościoła katolickiego. Byłam tą, która widzi źdźbło w oku bliźniego, a swojej belki nie dostrzega. Modliłam się za wszystkich grzeszników i prześladowców o ich nawrócenie. Kiedy zaczęłam ćpać coś się zmieniło. Zauważyłam, że teraz to ja potrzebuję nawrócenia. Przechodząc pewnego dnia obok księgarni coś mnie natchnęło. Weszłam do środka i zaczęłam przeglądać książki szukając takiej, która mogłaby mi pomóc. Znalazłam "Potęgę podświadomości", której autor Joseph Murphy obiecuje pomoc w nauce skutecznej modlitwy. Jako fanatyczka kościoła musiałam przeczytać tę książkę(!) Czytałam ją bardzo uważnie, powoli, ze zrozumieniem, wprowadzając w życie ćwiczenia w niej zawarte. Po przeczytaniu połowy okazało się, że faktycznie książka ta odmieniła moje życie tak jak obiecywał jej autor. Jednak odmiana ta była dla mnie prawdziwym zaskoczeniem ponieważ zamiast pogłębić swoją wiarę utraciłam ją całkowicie. Nie potrafiłam odpowiedzieć przez 2 lata po przeczytaniu niecałej książki na pytanie: w co wierzę? Dlatego przez te dwa lata uważałam się za ateistkę, chociaż nie było to do końca prawdą. Wiary nie straciłam. Po prostu weszłam na inny poziom. Doszło do mnie, że Bóg jest Energią która jest wszędzie: w każdym przedmiocie, w każdym działaniu, w każdym człowieku, i wreszcie w każdej myśli. Zrozumiałam, że w życiu kluczową rolę w każdym aspekcie odgrywa: wiara, nadzieja i miłość, tylko dziś te cnoty znaczą dla mnie coś innego niż wtedy, gdy łączyłam je z koniecznością odmawiania kościelnych modlitw, których słów często nie rozumiałam. Dziś te cnoty są dla mnie fundamentem, na którym buduję siebie na nowo.
Nie chcę tutaj nikogo nawoływać do zmiany poglądów religijnych, bo to nie o to chodzi. Opisując tą historię chcę pokazać, że nie tylko wiara chrześcijańska i jej zasady narzucane przez kościół zasługują na uznanie, lecz wszystko to co kieruje się miłością i poszanowaniem drugiej osoby. Z moich obserwacji wynika, że wiele osób przestało wierzyć. Widać to na każdym kroku. Wiele osób z mojego otoczenia chodzi do kościoła bo uważają to za obowiązek, ponieważ gdyby nie poszli do kościoła w niedzielę czy święto czekałaby ich kłótnia na tematy religijne przy niedzielnym obiedzie(!) To przykre, że niektórzy podchodzą w taki sposób do wiary. Ja w tym momencie jestem bardziej tolerancyjna na inne osoby, niż wówczas, gdy uważałam się za katoliczkę. Jedyne czego nie toleruję i to się nigdy nie zmieni to agresja. Serce mi się kroi jak widzę co się dzieje. Fale uchodźców zalewają Europę z czego większość to agresywni mężczyźni, którzy są w stanie zabić każdego kto nie wierzy w Allaha. W Polsce napływ emigrantów krajów arabskich jest wstrzymany jednak obawiam się, że sytuacja ta może ulec zmianie. Dlatego popierając Ruch Kukiza, który jest przeciwko przyjmowaniu uchodźców zachęcam do zajrzenia na stronę: dzienreferendalny.pl jednocześnie prosząc o podpisy popierające zorganizowanie referendum, tak aby to Polacy zdecydowali o tym czy są za czy przeciw przyjmowaniu uchodźców. To bardzo ważne aby zjednoczyć się w tej akcji. Nie pozwólmy aby Polska byłą niszczona a Polacy zastraszani i niewinnie zabijani.

Pomóż zorganizować referendum w tej sprawie. Razem zmusimy władzę do zmiany decyzji o przyjęciu imigrantów przez Polskę.


Liczę na Twoją pomoc w sprawie referendum. To bardzo ważne aby zapobiec agresji tej która obecnie panuje w Niemczech, Szwecji czy Anglii.


środa, 3 lutego 2016

A po nocy przychodzi dzień..

Ten blog bardzo wiele dla mnie znaczy. Jest częścią mnie samej. Opisuję w nim trudne chwile jako przeszłość, doradzam jakie podjąć działania żeby być szczęśliwym człowiekiem, prezentuję "Złotą myśl na dziś" i zachęcam do ćwiczeń rozwojowych. Pomimo doświadczenia w radzeniu sobie z trudnymi emocjami czasami zdarza mi się ulegać negatywnym emocjom i uważam to za całkiem normalne zjawisko. Nikt nie jest idealny i warto to sobie uświadomić.

Wiara w własne możliwości..

Dążąc do osiągnięcia satysfakcji z życia trzeba czasem przymrużyć oko na pewne niedoskonałości i przestać się o wszystko obwiniać. Polecam każdemu, aby unikać wytykania błędów w nadmiarze zarówno sobie jak i innym.

Autokrytyka jest częstym zjawiskiem u osób z borderline i należy z nią walczyć bo to głównie przez nią tracimy wiarę w siebie i swoje możliwości.

Ja sama nierzadko łapię się na tym, że zamiast wykonać pracę, która przybliży mnie do moich zamierzonych celów siedzę z założonymi rękoma i zaczynam negować każde swoje posunięcie tracąc przy tym wiele czasu i energii. Kiedy się orientuję, że to robię wkrada się znowu poczucie winy i zaczyna się błędne koło. Koniec z tym!

Każda zmiana w naszym życiu potrzebuje czasu i pracy, dlatego nie należy się poddawać mimo niepowodzeń w radzeniu sobie z emocjami. Uwierz w siebie! Bądź silny pomimo przeciwności losu! Uwierz w to, że z czasem będzie coraz lepiej jeżeli już teraz rozpoczniesz pracę nad sobą!

Sukcesy innych..
Wierzę w to, że każdy człowiek został stworzony po coś. Naszym zadaniem jest to odnaleźć i działać z pełną pasją. Podziwiam sukcesy innych. Czytając biografie ludzi sukcesu można dowiedzieć się, że oni też zanim osiągnęli swój cel zaliczyli masę wpadek i niepowodzeń jednak odnaleźli w sobie siłę by iść dalej mimo przeciwności, bo wierzyli że osiągną swój cel. Ci ludzie są prawdziwymi kowalami swego losu. Udowodnili, że można osiągnąć wszystko, tylko trzeba na to nieraz pracować latami. Bierzmy z nich przykład!


Wszystko idzie po naszej myśli..
Z moich obserwacji wynika, że za problemami emocjonalnymi, które wpływają na nasze decyzje i nierzadko powodują nieradzenie sobie w życiu prywatnym i/lub zawodowym kryje się niejasny obraz nas samych spowodowany wizualizacjami samych siebie w krytyczny, negatywny sposób jednocześnie oczekując pozytywnych doznań i emocji. Ten konflikt powoduje wybuch silnych emocji, które są jak samosprawdzająca się przepowiednia. Nasze wyobrażenia stają się rzeczywistością. Dlatego warto ćwiczyć pozytywne nastawienie umysłu, o którym pisałam w poprzednim poście.



Ciężka praca się opłaca..
Jeśli zatem masz zaburzenie osobowości typu borderline i w pewnym momencie stwierdzisz, że jest z Tobą wszystko ok i przestaniesz pracować nad sobą, nad swoimi emocjami, to bardzo prawdopodobne, że wrócisz do punktu wyjścia. Nie życzę tego nikomu. Jednak z własnego doświadczenia wiem, że takie zdarzenie może mieć miejsce. U mnie niekonsekwencja skończyła się powrotem myśli samobójczych, które na szczęście dosyć szybko opanowałam.

Dzięki opisywanym przeze mnie wcześniej metodom można wiele zmienić w swoim życiu na lepsze. Jednak żeby dokonać jakiejkolwiek zmiany w swoim życiu trzeba działać konsekwentnie każdego dnia. Udawało mi się przez długie tygodnie kochać siebie i swoje życie mimo wszystko. Teraz piszę bloga i cieszy mnie to że mogę się uzewnętrznić i być może pomóc choć jednej osobie cierpiącej na borderline. Pisanie bloga nie zwalnia mnie jednak z ciągłych ćwiczeń mających na celu poprawę swojego zdrowia psychicznego. Ty też się nie poddawaj i walcz o swoje szczęście konsekwentnie razem ze mną. Nie załamuj się porażkami. One również są potrzebne aby później docenić swoje osiągnięcia i mieć szacunek do samych siebie, że się nie poddaliśmy.

Każda trudna sytuacja w życiu jest w stanie zmienić nas na lepsze pod warunkiem, że podejdziemy do niej nie jak do trudności nie do przejścia tylko jak do wyzwania. Wyzwania nie tylko uczą ale również dodają motywacji i otuchy. Jeśli pomyślimy o przeszkodzie jak o wyzwaniu staniemy się silniejsi.

To wcale nie jest prostym zadaniem. Naturalnie łatwiej jest nam tłumaczyć przeszkody jako niemożliwe do pokonania bo to nie wymaga wysiłku ani pracy nad sobą. Nie jest trudno (szczególnie w Polsce) znaleźć zwolenników użalania się nad swoim losem i narzekania, że wszystko jest przeciwko nam. Ludzie Ci nie zadają sobie trudu, by rozwiązać problem, ale nie tędy droga.



Złota myśl na dziś:

"Większość ludzi, którzy nie spełniają swoich marzeń ponosi porażkę, nie przez brak możliwości a przez brak zaangażowania." - Zig Ziglar



Tobie też zdarza się upaść?
Podnosisz się za każdym razem?
Pamiętaj, że możesz wszystko, a wiara czyni prawdziwe cuda!
Uwierz w siebie i walcz o szczęście!

Pozdrowienia dla wszystkich wytrwałych :)