środa, 20 maja 2020

Druga terapia dobiegła końca...

Moja druga terapia dobiegła końca. Trwała całe 6miesiecy. Wydałam na nią 3.5 tysiąca, poświęcając przy tym 60 godzin życia (czas potrzebny na dojazdy + czas trwania sesji).
Terapia zakończyła się z tygodnia na tydzień bez przygotowań, podsumowań i bez pożegnania.. 

Zanim poszłam na pierwsze spotkanie na tzw konsultację wiedziałam, że terapia psychodynamiczna - inaczej niż inne nurty terapeutyczne - jest z reguły długoterminowa. Problem w tym, że niedojrzała dziecięca część mnie myślała wówczas w sposób magiczny o tym, że jako jedyna osoba osiągnę swój cel terapii owiele wcześniej. Początkowo myślałam o 4-6 miesiacach jednak im bliżej byłam tej ostatecznej daty miałam wrażenie, że jeszcze wiele jest do odkrycia w gabinecie. Dlatego pomyślałam że muszę dać sobie więcej czasu. Więcej czyli.. dodatkowy kwartał (maxymalnie). 

Jak się później okazało musiałam po pół roku przerwać terapię z powodu koronawirusowego kryzysu gospodarczego. Nie było nas stać na moją terapię. Terapeuta wiedząc o tym zaproponowal mi przerwę zamiast zakończenia spotkań. Uznał, że cele nie zostały jeszcze osiągnięte. Przyznałam mu rację i pomyślałam, że dobrze będzie się spotkać za jakieś 2 miesiące jak finanse mi na to pozwolą, by dokończyć zaczęte tematy. 
Zapytałam nieśmiało ile będzie trwała moja terapia, by wiedzieć na co się nastawiać. Mój terapeuta stwierdził, że na czas trwania terapii ma wpływ wiele czynników jednak w jego odczuciu przed nami jest jeszcze kilka lat spotkań. 

Kilka LAT! Kilka lat.. Kilka L A T.. Powtórzyłam to parę razy nie mogąc wyjść z szoku jakiego doznałam. Byłam przerażona. Kilka lat spotkań wiązało się z ogromną sumą pieniędzy, których nie byłam w stanie poświęcić na coś, co mogło się w ogóle nie udać. 
Obiecałam, że przemyślę powrót na terapię, jednak obecnie mam zbyt wiele wątpliwości i chce spróbować czegoś innego. 
Nie wiem na ile decyzja ta jest podyktowana głosem rozsądku a na ile związana jest z lękiem przed przywiązaniem.

Minęły już 2 miesiące od ostatniej sesji. Miałam parę kryzysów w tym czasie jednak nie były one większe od tych, które miewałam w czasie trwania terapii.

Po ostatnim większym załamaniu (jakiś miesiąc temu) zaczęłam ćwiczyć 3 razy w tygodniu. Tydzień później zaczęłam inaczej się odżywiać rezygnując z niemal wszystkich węglowodanów na rzecz tłuszczy. Dziś czuje się bardziej opanowana i bardziej obecna niż dawniej. 
Czy jest to zasługa nowej diety i ćwiczeń czy może półroczna terapia dała mi ten większy ład wewnętrzny? Pewnie wszystko się przyczyniło poniekąd do tego stanu, jednak nie mam pewności. Nie wiem. Nie wiem nawet czy mogę postrzegać obecny stan za coś trwałego. 
Ostatnio wiele się dzieje a ja często jestem jak ta chorągiewka na wietrze. Dlatego już myślę nad zapisaniem się na kolejną terapię (tym razem z NFZ) żeby w momentach kryzysu mieć jakieś wsparcie. Na terapię mogę czekać nawet i pół roku, więc myślę, że lepiej będzie się zapisać teraz na listę oczekujących niż czekać na moment, gdy będę w totalnym dołku (choć nie wykluczone jest to, że ten moment może w ogole nie nadejść). 

Jutro chce się umowic do lekarza po skierowanie na terapię. Trochę się stresuje bo to będzie rozmowa z psychiatrą, jednak myśle,  że jest to dobra decyzja. Liczę że kiedyś odzyskam wiarę w siebie i będę w stanie w pełni siebie akceptować by pokochać siebie czego również Tobie z całego serca życzę 💗


Złota myśl na dziś :
" Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana"